Nasi żydowscy współobywatele mieli sporo "swoistego szczęścia". Niewielu z nich trafiło do obozów zagłady, oszczędzono im konania w komorach gazowych. Dość paradoksalnym faktem jest, że jedna z nielicznych osób pochodzących z Mszany Dolnej, która trafiła do obozów koncentracyjnych (Płaszów-Oświęcim-Dachau), przeżyła wojnę. Jak straszną przeszła drogę, trudno nawet próbować sobie wyobrazić, jednak ona ocalała, cała zaś jej rodzina została zamordowana. To, że nie przez obóz, nie przez komorę gazową, nie znaczy, że łagodnie i godnie. Wręcz przeiwnie. Zbiorowa egzekucja, w której zginęli nasi żydowscy bracia, była pasmem cierpień i upokorzeń. Oszukani, obrabowani, spędzeni na plac, gdzie kazano rozbierać się do naga. Pędzeni potem pod kolbami gestapowców nad wykopane wcześniej doły, gdzie mieli ginąć od strzału karabinem. Nie wszyscy umierali od razu. Esesmani nie zawsze trafiali. Na dzieci szkoda im było kul. Trudno opisać gehennę ginących. Był 18. sierpnia 1942 roku, gorący, wręcz upalny dzień. Krew pomordowanych wydobywała się z dołów, spływając na poniższą ulicę. Jak wspominać tak umęczonych?
Podobno to wzgórze mordu spłynęło krwią
Podobno ziemia ich nie pomieściła
Dwa wielkie doły, dwie rany w ziemi
Dwie rany w matce nas wszystkich
Płakała krwawymi łzamiRachel-Pramatka
Mszana
Po dzieciach wybranych
Po dzieciach pomordowanych
Po dzieciach zapomnianych
Policzyliśmy ich według imion. Według wieku. Wspomnieliśmy przynajmniej niektórych. Zapaliliśmy dla nich światło menory. Zaśpiewaliśmy "Ose szalom bimromaw" po hebrajsku. "Majn jidisze mame" w jidisz. Odmówiliśmy psalm 23, po polsku.